"Oceniasz, jak dobrze ci idzie, po tym, jak dobrze śpisz… i co ci się śni."
(Skazani na Shawshank)
Jeden z najwspanialszych prezentów na urodziny, czyli
książka. I to nie jakaś tam, zabrana z regału księgarni tylko napisana przez jednego
(według mnie) z niewielu najlepszych pisarzy XXI wieku. Nie uważam, że przesadzam.
Opis z tyłu książki: „Ponad pół wieku temu do niedużej
miejscowości w Nowej Anglii przyjeżdża nowy pastor, Charles Jacobs. Wraz ze
swoją piękną żoną odmieni miejscowy kościół. Mężczyźni i chłopcy skrycie
podkochują się w pani Jacobs; kobiety i dziewczęta tym samym uczuciem darzą
wielebnego Jacobsa. Jednak kiedy rodzinę pastora spotyka tragedia, a
charyzmatyczny kaznodzieja wyklina Boga i szydzi z wiary, zostaje wygnany przez
zszokowanych parafian.
Jamie Morton ma własne demony. Od wielu lat wiedzie tułaczy
żywot rockandrollowego muzyka, uciekając od rodzinnego dramatu. Uzależniony od
heroiny, pozostawiony na pastwę losu, zdesperowany ponownie spotyka Charlesa
Jacobsa. Ich więź przeradza się w pakt, o jakim nawet diabłu się nie śniło, a
Jamie odkrywa, że słowo „przebudzenie” ma wiele znaczeń”.
To co w książce najbardziej mi się podobało to tematyka.
Nigdy nie czytałam czegoś w podobnym stylu, ale tym książki mają zaskakiwać, a
raczej ich autorzy. King połączył dwie historie i stworzył jedną, bardzo
spójną. W miarę czytania można zauważyć, jak bardzo życie pastora Charlesa
Jacobsa było związane z najpierw sześcioletnim Jamiem a potem starszym,
pogubionym i uzależnionym.
W dość mocny sposób ukazany jest moment wyparcia się wiary
przez pastora. Ten temat towarzyszy nam do ostatniej strony, nawet po odłożeniu
lektury rozpamiętujemy moment strasznego kazania, przemiany wewnętrznej
bohatera i jego próbą radzenia sobie z całkiem nowym życiem.
Pamiętamy, że Charles Jacobs to nie jedyny główny bohater.
Historia Jamiego porusza – powiedziałabym – bardziej. Dlaczego? Ponieważ
jesteśmy przy nim przez cały okres dojrzewania, widzimy który moment sprowadził
nas na dno, jak w niezwykły sposób wszechświaty Jamiego i pastora współgrały.
Te niezwykłe korelacje są moim zdaniem najlepszym plusem tej
książki. Oprócz tego, jak zwykle Stephen doskonale oddaje ducha tamtych czasów.
Utwory muzyczne, samochody, wygląd wioski – te drobne a zarazem wielkie niuanse
mają na celu wczuć się w tę opowieść.
Zakończenie pozostawia wiele do myślenia. Zastanawiamy się
nad sensem istnienia, nad tak zwanymi dobrymi i złymi uczynkami. Podziwiamy
pociąg pastora do nauki i to, w jaki sposób potrafił ją wykorzystać, a także
boimy się, że taka moc była w rękach tak zagubionego człowieka.