czwartek, 2 kwietnia 2015

"Przebudzenie" Stephen King

"Oceniasz, jak dobrze ci idzie, po tym, jak dobrze śpisz… i co ci się śni."
(Skazani na Shawshank)











Jeden z najwspanialszych prezentów na urodziny, czyli książka. I to nie jakaś tam, zabrana z regału księgarni tylko napisana przez jednego (według mnie) z niewielu najlepszych pisarzy XXI wieku. Nie uważam, że przesadzam.

Opis z tyłu książki: „Ponad pół wieku temu do niedużej miejscowości w Nowej Anglii przyjeżdża nowy pastor, Charles Jacobs. Wraz ze swoją piękną żoną odmieni miejscowy kościół. Mężczyźni i chłopcy skrycie podkochują się w pani Jacobs; kobiety i dziewczęta tym samym uczuciem darzą wielebnego Jacobsa. Jednak kiedy rodzinę pastora spotyka tragedia, a charyzmatyczny kaznodzieja wyklina Boga i szydzi z wiary, zostaje wygnany przez zszokowanych parafian.

Jamie Morton ma własne demony. Od wielu lat wiedzie tułaczy żywot rockandrollowego muzyka, uciekając od rodzinnego dramatu. Uzależniony od heroiny, pozostawiony na pastwę losu, zdesperowany ponownie spotyka Charlesa Jacobsa. Ich więź przeradza się w pakt, o jakim nawet diabłu się nie śniło, a Jamie odkrywa, że słowo „przebudzenie” ma wiele znaczeń”.

To co w książce najbardziej mi się podobało to tematyka. Nigdy nie czytałam czegoś w podobnym stylu, ale tym książki mają zaskakiwać, a raczej ich autorzy. King połączył dwie historie i stworzył jedną, bardzo spójną. W miarę czytania można zauważyć, jak bardzo życie pastora Charlesa Jacobsa było związane z najpierw sześcioletnim Jamiem a potem starszym, pogubionym i uzależnionym.

W dość mocny sposób ukazany jest moment wyparcia się wiary przez pastora. Ten temat towarzyszy nam do ostatniej strony, nawet po odłożeniu lektury rozpamiętujemy moment strasznego kazania, przemiany wewnętrznej bohatera i jego próbą radzenia sobie z całkiem nowym życiem.

Pamiętamy, że Charles Jacobs to nie jedyny główny bohater. Historia Jamiego porusza – powiedziałabym – bardziej. Dlaczego? Ponieważ jesteśmy przy nim przez cały okres dojrzewania, widzimy który moment sprowadził nas na dno, jak w niezwykły sposób wszechświaty Jamiego i pastora współgrały.

Te niezwykłe korelacje są moim zdaniem najlepszym plusem tej książki. Oprócz tego, jak zwykle Stephen doskonale oddaje ducha tamtych czasów. Utwory muzyczne, samochody, wygląd wioski – te drobne a zarazem wielkie niuanse mają na celu wczuć się w tę opowieść.


Zakończenie pozostawia wiele do myślenia. Zastanawiamy się nad sensem istnienia, nad tak zwanymi dobrymi i złymi uczynkami. Podziwiamy pociąg pastora do nauki i to, w jaki sposób potrafił ją wykorzystać, a także boimy się, że taka moc była w rękach tak zagubionego człowieka.